Komentarz Audytela na temat sytuacji na rynku telekomunikacyjnym – wrzesień 2012.
Pod koniec sierpnia br. liczne grono tzw. interesariuszy podpisało „Memorandum w sprawie współpracy na rzecz przeciwdziałania zjawisku kradzieży i dewastacji infrastruktury”. Inicjatorami porozumienia są trzej regulatorzy – Urząd Komunikacji Elektronicznej, Urząd Regulacji Energetyki i Urząd Transportu Kolejowego. Rzeczywistymi beneficjentami – bo kradzieże kabli i urządzeń godzą bezpośrednio w ich interesy – są operatorzy telekomunikacyjni, dostawcy energii elektrycznej i przewoźnicy kolejowi, reprezentowani w gronie podpisujących osobiście i przez ichizby gospodarcze. Bardzo ważna była obecność interesariusza „z drugiej strony stołu”: Izby Gospodarczej Metali Nieżelaznych i Recyklingu.
Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że różne elementy otaczającej nas infrastruktury technicznej po prostu działają i dopóki nie przestaną działać, są dla nas wręcz niezauważalne. Kiedy „wzywany abonent jest poza zasięgiem lub ma wyłączony telefon”, nie bardzo wiemy, dlaczego nie możemy się z nim skontaktować i nawet się nad tym nie zastanawiamy. Może rzeczywiście chce mieć chwilę spokoju i wyłączył komórkę, a może jest „poza zasięgiem” dlatego, że zasięg się gwałtownie urwał, bo ktoś ukradł kawał światłowodu. Rzadko zdarza mi się gdzieś spóźniać, ale kilka lat temu spóźniłem się 6 godzin do Katowic na konferencję, którą miałem otwierać wykładem wprowadzającym i mogłem ją tylko zamykać. Pierwszy poranny ekspres zerwał bowiem półtora kilometra trakcji elektrycznej, kiedy wpadł na odcinek, na którym złodzieje zdążyli już ściągnąć na ziemię kilkanaście metrów przewodu trakcyjnego pod napięciem 3000 V. Ponad sześciogodzinne opóźnieniem wszystkich pociągów na tej trasie było i tak szczęśliwym zakończeniem tej awarii spowodowanej przez głupotę i bezczelność.
Budujący sieci światłowodowe w ostatnich latach kładą w studzienkach kanalizacji kablowej kilkudziesięciocentymetrowe kawałki światłowodu z karteczką z napisem „To nie jest z miedzi, tego nie da się sprzedać na złomie”. Mimo to złodzieje najpierw wyciągają traktorem kilkadziesiąt metrów światłowodu, a dopiero potem stwierdzają, że ostrzeżenie na karteczce było prawdziwe i porzucają zniszczony kabel razem ze wszystkim, co się tam przy okazji wyrwało ze studzienki. Zjawisko niestety narasta. Według danych UKE w 2011 r. złodzieje odcięli w ten sposób łączność dla 608 tys. odbiorców, w tym 2,7 tys. takich użytkowników, jak pogotowie, straż pożarna, szpitale i szkoły. URE wyliczyło, że koszty odtworzenia zniszczonej infrastruktury elektroenergetycznej w 2011 r. wyniosły 18 mln zł (w 2010 r. ok. 10 mln). Według danych UTK w 2011 r. opóźnienia pociągów pasażerskich spowodowane kradzieżami i uszkodzeniami przez złodziei i wandali zabezpieczeń ruchu kolejowego wyniosły niemal 3 tysiące godzin (w 2010 r. ok. 1,8 tys.). Ostatnio „modne” zrobiły się kradzieże urządzeń z tras kolejowych łączących dwa lotniska – Chopina i Modlin – bo te odnowione lub świeżo wybudowane tory przebiegają w większości przez miasto, a więc wandale nie muszą robić dalekich wypraw. Do tej pory dodatkowym problemem była też mała skuteczność SOK i policji oraz zjawisko skądinąd znane w naszym wymiarze sprawiedliwości: jak już nawet policja złapała złodzieja (przodują w tym fachu kloszardzi), który przytaskał do zaprzyjaźnionego skupu złomu cały wózek kabli z urządzeń kolejowych (albo inny „chodliwy” towar, np. żeliwne pokrywy i kraty studzienek kanalizacyjnych) i udało się go postawić przed sądem, to ślepa Temida działała tak, jakby gdzieś wypadły jej z kodeksowych tomów strony z art. 254a Kodeksu karnego, w którym czarno na białym stoi: „Kto zabiera, niszczy, uszkadza lub czyni niezdatnym do użytku element wchodzący w skład sieci wodociągowej, kanalizacyjnej, ciepłowniczej, elektroenergetycznej, gazowej, telekomunikacyjnej albo linii kolejowej, tramwajowej lub trolejbusowej, powodując przez to zakłócenie działania całości lub części sieci albo linii, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.” Niestety do tej pory często traktowano takie sprawy tak, jakby chodziło o kradzież zwykłej rzeczy („Art. 278 – § 1. Kto zabiera w celu przywłaszczenia cudzą rzecz ruchomą, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”).
A jeśli kawałek kabla sam w sobie, tak na wagę, kosztował na złomie równowartość pół litra wódki, to złodziej spokojnie mógł się wywinąć tanim kosztem, bo „§ 3. W wypadku mniejszej wagi, sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.” Czasem sprawca odpowiadał nie z kodeksu karnego, ale z kodeksu wykroczeń, za „kradzież lub przywłaszczenie cudzej rzeczy”. Jeśli wartość kabla (choć ze zwrotnicy kolejowej) nie przekraczała 250 zł, to według kodeksu wykroczeń groziła mu tylko kara aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny – taka sama, jak np. w przypadku złapania go po raz trzeci w ciągu roku na jeździe na gapę koleją lub innym środkiem lokomocji.
Czy zagrożenie życia kilkuset pasażerów pociągu, odcięcie szpitala od zasilania lub łączności traktowane będzie dalej jak jazda na gapę? Miejmy nadzieję, że sygnatariusze memorandum potrafią wszystkim wyjaśnić, że jednak jest pewna różnica…