Komentarz Audytela na temat sytuacji na rynku telekomunikacyjnym – listopad 2012.
Choć we wskaźniku pracochłonności podatkowej Paying Taxes przesunęliśmy się ostatnio aż o 14 miejsc w górę, to niestety ciągle pozostajemy w drugiej setce krajów świata. Nasze odległe, 114. miejsce wynika stąd, że obsługa podatków zajmuje polskim przedsiębiorcom średnio aż 286 godzin rocznie – mimo, że praktycznie we wszystkich firmach małych (nie mówiąc już o średnich czy dużych) są komputery i to podłączone o Internetu.
Inne znane wskaźniki, np. publikowane przy okazji zjazdów osobistości świata gospodarki i polityki w szwajcarskim kurorcie Davos, też nie wypadają dla nas zbyt korzystnie. Jednak do różnych kryteriów stosowanych przez zespoły liczące takie wskaźniki – zwłaszcza wyboru i wartości parametrów „miękkich” – trzeba podchodzić ostrożnie. Z doświadczenia dobrze wiem, jak mocno obliczone wartości zależą od przyjętych założeń i wag, a także procedur zbierania i weryfikowania danych. Choć do stabilności legislacji, zgromadzonego bogactwa, czy osiągniętego poziomu cywilizacyjnego Singapuru, Luksemburga, czy Danii dużo nam jeszcze brakuje, to jednak nie jestem przekonany, że mimo sporego skoku, jaki zrobiła Polska w rankingu Doing Business oceniającego łatwość zakładania i prowadzenia firmy, ciągle jesteśmy za Czarnogórą i Rwandą, choć wyprzedziliśmy już Jamajkę. Nie chcę, broń Boże, umniejszać osiągnięć tych krajów – zresztą pozycją nawet tuż za Jamajką na pewno bylibyśmy usatysfakcjonowani, gdyby chodziło o sztafety lekkoatletyczne (niestety o polskim Wunderteamie można już tylko poczytać w Wikipedii, jeśli ktoś nie wie, co to było).
Zaprawieni w bojach informatycy pamiętają wskaźnik MIPS, którym w dawnych czasach producenci wielkich komputerów mainframe epatowali nabywców, a który oznaczał miliony operacji na sekundę. W miarę rozwoju architektury sprzętowej i środowiska systemowego skrót ten zaczęto ironicznie rozwijać jako Meaningless Indicator of Computer Speed . Bardziej złośliwe rozwinięcia zamiast „bezwartościowy” używały określenia Misleading – „bałamutny”.
Ciągle jeszcze modne jest traktowanie jako wskaźnika innowacyjności gospodarki np. udziału firm podłączonych do Internetu w ogólnej populacji przedsiębiorstw. Choć w sytuacji, gdy – także u nas – do sieci podłączone jest ok. 95% firm małych i praktycznie wszystkie firmy średnio, nie mówiąc już o firmach dużych, z punktu widzenia innowacyjności wskaźnik ten ma praktycznie takie samo znaczenie, jakie miałby wskaźnik firm mających dostęp do prądu elektrycznego. Tymczasem nadal stosowany jest w roli indykatora innowacyjności przez bardzo poważne instytuty badawcze i organy statystyki publicznej. Obecnie sporo niepewności czy kontrowersji jest wokół wskaźników dostępności łączy szerokopasmowych. Z raportu pokrycia kraju sieciami opracowanego przez UKE na podstawie danych z systemu SIIS wiadomo na przykład, że w ok. 81% wszystkich miejscowości nie ma zakończenia sieci światłowodowej. Zanim jednak zaczniemy nad tym płakać, trzeba wiedzieć, co to znaczy „wszystkich miejscowości”. Wskaźniki w raporcie UKE odnoszone są bowiem do ponad 53 tys. miejscowości – a więc nie tylko miast, miasteczek i wsi, ale także przysiółków i wszystkich miejsc, gdzie ktoś mieszka, i które mają swoje identyfikatory w systemie TERYT.
Dobrze sformułowane wskaźniki są potrzebne, bo dzięki nim wiadomo, czy już osiągnęliśmy różne szczytne cele, czy też jeszcze musimy na to pracować. Jednak władza publiczna, a zwłaszcza władza decydująca o wspieraniu środkami unijnymi projektów e-usług czy dostępu na odcinku „ostatniej mili”, musi nie tylko dobrze określić wskaźniki, na podstawie których podejmuje decyzje, ale także i to, co się pod tymi wskaźnikami kryje.